Projekt „Polska mniej znana 1944 – 1989: Losy państwa i narodu w opisanym przedziale czasowym na przykładach: proces Romana Romkowskiego, Józefa Różańskiego, i Anatola Feigina ( 16 września – 11 listopada 1957): komisja Tadeusza Grabskiego( 1981), którego autorem jest prof. dr hab. Marek Jablonowski z Instytutu Dziennikarstwa UW przy współpracy Fundacji na rzecz Rozwoju Szkolnictwa Dziennikarskiego, finansowany jest przez Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego.
Naukowym celem projektu „ Polska mniej znana1944 – 1989 było wielopłaszczyznowe spojrzenie poprzez dokumenty epoki na czasy zamknięte w latach 1944-1989. Zadaniem projektu jest udostępnienie badaczom, nowych niepublikowanych dokumentów i materiałów ukazujących rzeczywistość polską z odmiennych perspektyw, które do tej pory z różnych przyczyn, znajdowały się poza ich zasięgiem oraz usystematyzowanie dotychczasowych ustaleń i wskazanie na zagadnienia wymagające dalszych badań.
Założeniem projektu było szersze spojrzenie na tamte czasy, po przez pryzmat wybranych kwestii społecznych, gospodarczych i wojskowych zawartych w tekstach źródłowych, w prasie i publicystyce. Współczesna sytuacja wymaga nie tylko poszerzenia i pogłębienia badań, dotarcia do nowych źródeł i obszarów, ale również rysującej się asymetrii badań w tym obszarze.
Istniejące na rynku wydawniczym publikacje IPN są bardzo cenne i bezsprzecznie poszerzają stan wiedzy o PRL, niemniej jednak prezentują jeden z punktów widzenia określony niejako instytucjonalnie. Dlatego też potrzebne są badania, które będą pokazywały inne punkty widzenia na Polskę po 1944 roku i opisujące je z różnych perspektyw badawczych. Dotychczasowe badania charakteryzują się rewindykacją prostych spraw, w tym, przede wszystkim politycznych, wcześniej sfalsyfikowanych, ocenzurowanych, bądź poddanych presji wielkiej batalii ideologicznej nasilonej zwłaszcza po roku 1976.
Projekt ten wpisuje się w niezbadany jeszcze obszar. Analiza materiałów dokonywana będzie z perspektywy zjawisk socjologicznych, politologicznych, historiograficznych oraz medioznastwa. Wykorzystując dotychczasowe doświadczenia i narzędzia badawcze zakładamy publikację materiałów związanych z dwoma tematami:
- Proces Romana Romkowskiego, Józefa R óżańskiego i Anatola Feigina ( 16 września-11 listopada 1957)
- Komisja Tadeusza Grabskiego 1981
Rezultatem projektu było wydanie dwóch tomów publikacji, szereg artykułów, które były publikowane w periodykach naukowych oraz prowadzenie strony internetowej, która stała się elementem upowszechniającym badania wśród studentów i internautów zainteresowanych dziejami Polski po 1944. oraz ułatwi kontakt i wymianę poglądów z pracownikami nauki.
Proces Romana Romkowskiego, Józefa Różańskiego
i Anatola Fejgina w 1957 roku
red. M. Jabłonowski, Warszawa 2011
Komisja Tadeusza Grabskiego (1981),
red. M. Jabłonowski, W. Janowski, Warszawa 2013
Po opublikowaniu obu tomów publikacji pan Jan Łabuszewski przesłał do nas esej, który poniżej publikujemy.
Przebieg Procesu Romkowskiego, Różańskiego i Fejgina zrelacjonowany na kartach wydawnictwa powstałego w ramach projektu „Polska mniej znana”, jest istotnym przyczynkiem do rozważań na temat systemu władzy komunistycznej w Polsce. To oczywiście bardzo szeroko zdefiniowana płaszczyzna, ale to właśnie przebieg tego procesu jak w soczewce skupia najistotniejsze elementy realizowanej w latach czterdziestych i pięćdziesiątych budowy państwa „robotników i chłopów”.
Był to proces wyjątkowy pod każdym względem. W jego toku po raz pierwszy stanęli przed wymiarem sprawiedliwości ludzie uosabiający wszystko to co dla władzy państwa totalitarnego najbardziej charakterystyczne. Byli to bowiem funkcjonariusze wywodzący się z samego pnia formacji komunistycznej, tworzący jego najbardziej zaufaną i co chyba ważniejsze najniezbędniejszą służbę, bez której niemożliwe byłoby powstanie PRL. Bezpieczeństwo zajęło w szeregu „budowniczych” nowego systemu miejsce szczególne. Bez tajnej policji, kierowanej przez zaufanych towarzyszy, nie była możliwa realizacja planu sterroryzowania społeczeństwa, odebrania mu tych jego elementów, które podtrzymywały nadzieję na zachowanie ducha niezależności i myśli o niepodległości kraju.
Oskarżeni w tym procesie to przecież najbardziej prominentni funkcjonariusze resortu stworzonego i budowanego dla zniewolenia i zniszczenia wszystkich tych elementów, które stały lub tylko mogły stać na drodze stworzenia w Polsce „komunistycznego raju”. Postawienie przed sądem tych właśnie ludzi, było z jednej strony próbą swoistej ekspiacji „ludowej” władzy za popełnione w jej imieniu zbrodnie, z drugiej zaś miało udowadniać, że to nie idea jest zła, a tylko praktyka. Niedawni kierownicy „bezpieki”, zrzuceni jak pionki ze swych dotychczasowych eksponowanych stanowisk, złożyli przed Sądem swoje ideologiczne kredo, będące motorem ich dotychczasowych działań. W ich osobach wymiar sprawiedliwości miał okazję skonfrontować się z istotą pojmowania przez formację komunistyczną swojej roli w realizacji rewolucji komunistycznej, przekształcenia państwa polskiego w kraj „dyktatury proletariatu”. W książce tej znajdujemy, długo ukrytą przed opinią publiczną, jaskrawo zobrazowaną metodę sprawowania władzy nad społeczeństwem. Głoszona na sztandarach idea władzy robotników i chłopów, znalazła swój wyraz w działalności zarządzanej przez oskarżona trójkę, Bezpiekę.
Nie był to przecież „zwyczajny” proces trzech przestępców, której ludowa władza ukonstytuowana po przełomie „październikowym”, postanowiła wymierzyć sprawiedliwość.
W sprawie tej odzwierciedlenie znajduje cały splot zagadnień i zjawisk dziejących się w Polsce drugiej połowy lat pięćdziesiątych. Społeczna legitymacja do sprawowania władzy przez ekipę Gomułki pochodziła w dużej mierze z legendy niedawnych ofiar stalinowskiego reżimu. Ludzie w Polsce oczekiwali po nowych włodarzach PRL-u zbudowania Państwa jeśli nie demokratycznego to jednak bardziej niż to miało miejsce poprzednio, liczącego się z głosem społeczeństwa. Jednym z wielu postulatów formułowanych na licznych wtedy wiecach i zebraniach, było rozliczenie sprawców zbrodni stalinowskich. Czy nowa władza sprostała temu oczekiwaniu. W jakim stopniu strach przed oczekiwaniami i aspiracjami społeczeństwa podyktował rodzaj podjętego przez władzę rozliczenia.
Czy sprawa ta może stanowić przyczynek do oceny sytuacji politycznej po „Październiku”, czy rozmiar i zasięg tej sprawy został wyznaczony przez zewnętrzne od wymiaru sprawiedliwości czynniki polityczne, w jakim stopniu na prokuratorów a później sędziów oddziaływał kontekst zwijanego już w tym momencie sztandaru rozliczeń z okresem „błędów i wypaczeń”.
Gomułka i nowe „kierownictwo” musiało w tym czasie stanąć wobec zasadniczej kwestii związanej ze stopniem i głębokością rozliczenia „stalinizmu” w tym jego najkrwawszej kategorii czyli resortu „bezpieczeństwa”.
Nowa ekipa stojąc w obliczu społecznego oczekiwania szerokiego i stanowczego rozbratu z dawnymi metodami, miała jednak na uwadze zarówno siłę samego aparatu bezpieczeństwa, jak również betonu partyjnego (dawnego „Natolina”) i co chyba najważniejsze woli Kremla.
Po październikowa formacja uznała, że podtrzymywanie ducha rewolucji i dalsze rozliczenie dawnego reżimu, nie jest w tej sytuacji wewnętrznej i zewnętrznej ani celowe ani korzystne dla dalszego funkcjonowania ustroju zapewniającego rządy „dyktatury proletariatu”.
Uznano więc, że właściwe i bezpieczne będzie wysłanie sygnału do społeczeństwa, że poprzedni styl wdrażania socjalizmu, wprawdzie został dotknięty przez „błędy i wypaczenia” ale w żadnej mierze nie może to zmienić raz przyjętej drogi do respektowania słusznej woli ludu pracującego miast i wsi wyrażonej przez kierownictwo Partii zgodnie z zasadą centralizmu demokratycznego.
Już sama treść słynnego przemówienia Gomułki na Placu Defilad w Październiku 1956 r., zawierała tezę o niemożności zakwestionowania socjalizmu jako jedynego słusznego ustroju. Co najbardziej znamienne wystąpienie nowego I sekretarza wygłoszone wobec milionowego tłumu zgromadzonego pod Pałacem Kultury im. Józefa Stalina, zawierało wezwanie do zaprzestania wiecowania i dyskusji. Przyjęto więc, że decyzje co do dalszego przebiegu „przemian” będą zapadać w wąskim gronie Kierownictwa Partii, a dalsze debaty publiczne z udziałem społeczeństwa nie są potrzebne.
Pierwszym symbolem zwijania publicznej debaty nad popełnionymi w epoce pogardy zbrodniami, było zamknięcie Tygodnika „Po prostu”.
Samo zaś rozliczenie aparatu bezpieczeństwa było funkcją tego sposobu myślenia i takiej metody. Uznano, że sądzić będzie się tylko wybranych funkcjonariuszy wysokiego szczebla, tych najbardziej znanych i znienawidzonych, wszystkich pochodzenia żydowskiego. Wola Kierownictwa, (jak należy domniemywać, bo przecież decyzje te zapadały nieformalnie i nie przyjęły formy dokumentu) przejawiała się w utajnieniu rozprawy.
Uznano, iż dla dobra władzy, nie można przeprowadzić rzetelnych i stanowczych działań prokuratorskich skierowanych wobec wszystkich sprawców przestępstw. Wola Partii była nadal podstawą do działań prokuratury i sądownictwa. Podstawą do wszczynania konkretnych śledztw nie były zebrane przez organy ścigania dowody popełnienia przestępstw, ale zgoda na takie działania nieformalnych partyjnych gremiów.
Przy wszystkich zaistniałych zmianach, w tym wypadku to nadal wola Partii wyznaczała granice, poza które nie wolno się posunąć w procesie rozliczenia.
Władze partyjne, mając w pamięci druzgocący efekt, relacji płk. Światły przekazywanych na falach Wolnej Europy, nie zdecydowały się na dostęp opinii publicznej do przebiegu procesu. Zbyt wstydliwe dla władzy były sprawy, o których mówiono podczas rozprawy.
Proces to przecież spektakl nieomal teatralny, w którym w rozpisanych rolach, obsadzeni zostali ludzie dysponujący wiedzą dostępną jedynie wybranym najważniejszym spośród wiernych realizatorów rewolucji komunistycznej. Tym bardziej, zgodnie z doktryną władzy, dostęp do tych wstydliwie skrywanych tajemnic musiał być przed społeczeństwem nadal zamknięty. Społeczeństwo nie zostało uznane za godne bycia nie tylko arbitrem ale również publicznością tego spektaklu. Czym innym jest bowiem powszechnie prezentowana ogólna wiedza o zbrodniczym charakterze bezpieki, czym innym jest natomiast możliwość skonfrontowania się ze szczegółami i to wypowiadanymi przez ludzi, ukrytych do tej pory przed oczyma opinii publicznej. Ta intuicyjna wiedza, co do możliwych skutków dostępu do dotychczas nie wypowiedzianych publicznie tajemnic, znalazła potwierdzenie w późniejszych zdarzeniach, mających wprawdzie miejsce w innych krajach (proces Eichmanna w Jerozolimie, czy w mniejszym stopniu proces załogi Auschwitz we Franfurcie). Oba te procesy, przy zachowaniu wszelkich różnic, wywołały w obu społeczeństwach istotne reakcje i stały się czynnikiem zmiany w patrzeniu na przeszłość i wywołały potrzebę rewizji dotychczas przyjętego poglądu na temat roli rozliczenia sprawców popełnionych zbrodni.
Polskie społeczeństwo okazało się w oczach władzy niegodne dostępu do niebezpiecznej wiedzy o zbrodniczym genotypie ludowej władzy.
Ekipa Gomułki musiała więc przyjąć najbardziej bezpieczną ze swojego punktu widzenia tezę.
Teza, ta polegała na tym, iż to na zdrowej tkance Partii żerowały zbrodnicze jednostki usadowione przede wszystkim w kierownictwie resortu bezpieczeństwa. Nie bez znaczenia było również „niepolskie” pochodzenie sprawców. Takie przygotowanie podłoża do tego procesu miało sugerować opinii publicznej, że rozliczeniu podlega mityczna „Żydokomuna”. To był zresztą bardzo czytelnie skierowany do społeczeństwa sygnał, mający świadczyć o słuszności głoszonej spontanicznie wersji, iż to „obcy” tj. nie prawdziwi Polacy, odgrywali znaczący rolę w sprawowaniu władzy w okresie stalinowskim.
W przyjętej tezie nie mogło być więc mowy o potępieniu i zakwestionowaniu samego systemu, który po odcięciu tych renegatów, będzie na powrót rozwijał się ku chwale ludowej ojczyzny.
Znamienne jest to, iż nie został pociągnięty do odpowiedzialności, żaden z faktycznych realizatorów i krzewicieli stalinizmu w Polsce. Poza karami partyjnymi i utratą do tej pory piastowanych funkcji, nie ponieśli odpowiedzialności zarówno Jakub Berman (człowiek Nr 2 w Partii – odpowiedzialny za nadzór nad aparatem bezpieczeństwa) jak i Hilary Minc oraz szef resortu bezpieczeństwa Stanisław Radkiewicz i cały szereg innych mniej wpływowych działaczy partyjnych.
Gomułka uznał, że wymienieni towarzysze chociaż byli sprawcami i pomysłodawcami jego uwięzienia i represjonowania, nie mogą być sądzeni za czyny popełnione w latach minionych. Taki bowiem stopień rozliczenia mógłby dobitnie udowodnić fakt zbrodniczości całego systemu. Mimo więc osobistej niechęci samego I sekretarza do głównych sprawców „błędów i wypaczeń” nie zdecydowano się na sięgnięcie po ludzi piastujących de facto władzę w stalinowskiej Polsce. Czy w tym przypadku decydowały również względy kremlowskiej kurateli nad zasłużonymi towarzyszami tego przed otwarciem moskiewskich archiwów raczej się nie dowiemy.
Sam proces przygotowywano długo i skrupulatnie. Miał on z jednej strony sugerować społeczeństwu, że nowa władza jest praworządna i sądzi sprawców terroru, z drugiej zaś jego utajnienie powodowało, że do tejże opinii społecznej miały nie przenikać tajemnice dawnego reżimu, które w dużym stopniu pokrywały się z relacjami osławionego płk. Światły, wysokiego funkcjonariusza reżimu, uciekiniera na Zachód, przenikające do Polski dzięki Radiu Wolna Europa. (O tej postaci szeroko pisze prof. Andrzej Paczkowski w książce pt. „Trzy twarze Józefa Światły” Warszawa 2009.)
Co równie symptomatyczne, akt oskarżenia dotyczył jedynie tych czynów, które oskarżeni popełnili w toku czynności skierowanych przeciwko byłym lub obecnym członkom Partii. Tylko bowiem działania osławionego Departamentu X i jego organizacyjnych prekursorów skierowane wobec funkcjonariuszy rządzącej wyrazicielki woli ludu pracującego miast i wsi, zostały potraktowane jako przestępcze. Natomiast poczyniona przez tych samych ludzi i te same służby krwawa rozprawa z podziemiem niepodległościowym, przy użyciu najbardziej wyszukanych metod nie miała być przedmiotem rozprawy. Uznano, że klasowo uzasadniona rozprawa z reakcyjnym podziemiem była ze swej istoty słuszna i uzasadniała metody zastosowane wobec wrogów ludu.
Na samym więc procesie zarówno sami oskarżeni jak i świadkowie dosyć swobodnie przedstawiali sposób w jaki rządzący Polską stalinowska triumwirat Bierut, Berman, Minc, kierowali faktycznie poczynaniami bezpieki.
Zwłaszcza Roman Romkowski, do niedawna wiceminister MBP, generał, członek KC, najwyższy rangą spośród oskarżonych funkcjonariusz aparatu bezpieczeństwa, z dużą swadą relacjonował przed Sądem sposób komunikowania woli kierownictwa dla wszczynania kolejnych procesów wobec podejrzanych.
Główny zleceniodawca, towarzysz „Tomasz” (czyli Bolesław Bierut) jawi się w tych relacjach jako demiurg, zainteresowany realizacją swoich wizji uwalniania społeczeństwa od szkodników i agentów. Pomysł skonsumowania teorii o odchyleniu prawicowo nacjonalistycznym, miał być zrealizowany w taki sposób aby przed stalinowskim sądem stanęli główni oponenci w szeregach PZPR tj. Gomułka, Spychalski oraz ci wszyscy związani z nimi towarzysze przypisani do tej formacji przez rozdających karty członków najwyższych władz partyjnych. Miała to być polska odmiana procesów Rudolfa Slanskiego w Czechosłowacji i Laszlo Rajka na Węgrzech. Polskie kierownictwo miało tym samym wpisać się w obowiązujący z woli samego Stalina w obozie krajów miłujących pokój trend zaostrzania się walki klasowej w trakcie postępu budowy najlepszego z ustrojów. Ten obłędny mechanizm nazywany paroksyzmem „wielkiej czystki” mającej swoje miejsce w latach 30tych w Moskwie, nie został nigdy do końca wyjaśniony. Nie wiadomo więc czy inspiracja zawsze szła z Moskwy, czy to dokładnie wyrażana wola towarzysza Stalina, była zawsze zaczątkiem konkretnych spraw i stanowiła w istocie wyrok śmierci na wskazanych imiennie dotychczas lojalnych towarzyszy.
Do realizacji tego przedsięwzięcia w Polsce stalinowskiej zostali skierowani najbardziej zasłużeni i oddani towarzysze z bezpieczeństwa. Romkowski przedwojenny komunista, wieloletni więzień sanacji, sowiecki partyzant zaprawiony w walce z reakcyjnym podziemiem, był najbardziej predestynowany do zrealizowania tego diabelskiego przedsięwzięcia. Kluczem do całej sprawy miałyby być odkryte po wojnie w gdańskiej Oliwie dokumenty II Oddziału Przedwojennego Sztabu Generalnego Wojska Polskiego- zaangażowanego w latach trzydziestych w walkę z polskimi komunistami. Z materiałów tych, przejętych przez stalinowską bezpiekę od swoich gestapowskich poprzedników, miało wynikać, iż wysocy funkcjonariusze reżimu stalinowskiego m.in. Lechowicz i Jaroszewicz byli przed wojną funkcjonariuszami rzeczonego II Oddziału. Tzw. Dwójkarze, co dla komunistów było synonimem największego zaprzaństwa, usytuowali się w ruchu komunistycznym i w tymże realizowali zlecenia swoich mocodawców. Paradoks całej sprawy polegał na tym, że rzeczeni agenci, byli przede wszystkim pracownikami sowieckiego wywiadu i na jego zlecenie byli najpierw w sanacyjnej dwójce a następnie w czasie okupacji zajmowali istotne stanowiska w podziemiu akowskim, nadal realizując zamówienia płynące z Moskwy.
Ich podwójna robota i co za tym idzie podwójna konspiracja nawet wobec towarzyszy partyjnych, była przyczyną ich późniejszej tragedii. Wobec tego, że ich moskiewscy mocodawcy z sobie tylko wiadomych względów, nie potwierdzali faktu współpracy, agenci stali się bardzo istotnym wątkiem mającym potwierdzać tezę uwikłania tego środowiska w szeroką kolaborację najpierw z sanacją a później z „Londynem” i hitlerowcami..
Zdemaskowani w ten sposób „dwójkarze” mający w czasie okupacji kontakty zarówno ze Spychalskim jak i Gomułką, mieli tym samym świadczyć o agenturalnej działalności tych ostatnich. Sami oskarżeni relacjonując przebieg śledztwa toczonego w tajnym oddziale swoistego prywatnego więzienia stworzonego na potrzeby tego przedsięwzięcia w Miedzeszynie pod Warszawą tzw. „Spacerze”, (o tym obiekcie i przebiegu „śledztwa” toczącego się tamże, pisze obszernie w swej książce pt. „Opóźniony odlot” PIW Warszawa 1997 – Herman Field jeden z głównych więźniów Miedzeszyna) sugerują uparcie, że działali w tej sprawie w szlachetnym celu oczyszczenia Partii z agentów. Bardzo istotnym wątkiem tych relacji i zeznań, jest szczere wynikające z głębokiego poczucia współodczuwania z Partią, przeświadczenie o uczestniczeniu w dalszym etapie rewolucji. Oskarżeni nie ukrywają, wręcz uznają to za okoliczności zapewniające bezkarność, że w tej jak i innych sprawach działali jako emanacja woli kierownictwa Partii.
Tu dochodzimy do jednej z kluczowych okoliczności, jest to bowiem towarzyszące tym relacjom poczucie niedawnych wysokich funkcjonariuszy bezpieki, że zarówno w latach stalinowskiego terroru jak i na ławie oskarżonych są oni nadal przede wszystkim funkcjonariuszami Partii, i jako tacy mają sobie do zarzucenia jedynie to, że nie umieli w sposób w jaki Partia tego od nich wymagała, spełnić jej oczekiwań.
Różański stwierdza wielokrotnie, iż zarówno on sam jak i podlegli mu towarzysze oficerowie, pracując po 16-18 godzin na dobę byli wyczerpani ponad miarę, mieli jednak świadomość, że w obliczu wymagań jakie stawia przed nimi Partia, takie poświęcenie jest niezbędne i uzasadnione.
Linia obrony przyjęta przez oskarżonych była w większości podobna. Wykonywali swoje obowiązki zgodnie poleceniem Partii, byli posłusznymi wykonawcami tego co zlecali im najwyżsi dostojnicy partyjni co było przejawem najżywotniejszych interesów klasy robotniczej.
Stosowanie przemocy i eufemistycznie nazywanych niedozwolonych metod uzasadniali przede wszystkim tzw. koniecznością dziejową ale także prowokacyjnym zachowaniem samych aresztowanych, którzy w toku składanych zeznań nie byli skłonni na współpracę. Sami oskarżeni lansowali tezę, iż bicie aresztowanych było absolutnie wyjątkowe i w żaden sposób nie tolerowane przez zwierzchników. W relacji oskarżonych były to wypadki sporadyczne, zawsze mające uzasadnienie w zachowaniu samych przesłuchiwanych. Różański szeroko wywodził, że pewna skłonność do stosowania niekonwencjonalnych środków przymusu była konsekwencją realizowanej przez tych samych oficerów śledczych walki z „bandami” i rozprawą z siłami kontrrewolucyjnymi. Zdaniem Różańskiego, to iż jego oficerowie byli ukształtowani przez ten rewolucyjny zapał, winno usprawiedliwiać fakt stosowania represji. Przyznał wprawdzie, że w bezpieczeństwie ogólnie zasady prawa nie stanowiły przedmiotu rozważań i nie były brane pod uwagę w toku prowadzonych śledztw, to jednak nie przesłaniało to słuszności stosowanych metod.
Jako błahe zaniedbanie oskarżeni traktowali fakt stosowania wieloletniego aresztowania bez jakichkolwiek sankcji prokuratorskich. Wręcz wyrażali pretensje skierowaną do prokuratury, że ta nie przejawiała najmniejszej ochoty do współpracy. Wprawdzie więc przyznawano, iż areszty były stosowane bez nawet próby usankcjonowania ich przez organy prokuratorskie, to jednak winą za to obarczano te ostatnie.
Najobszerniej o kontaktach z kierownictwem Partii mówił Romkowski. To on bowiem był wyznaczony do sprawowania kierownictwa nad całością tego procederu, był również najwyżej w hierarchii partyjnej i z tego powodu był najbardziej predestynowany do realizacji woli Partii. Z zeznań Romkowskiego płynie przede wszystkim przekonanie, iż w obliczu postawionych przed oskarżonymi kluczowych zagadnień i realizowanych zadań będących realizacją woli kierownictwa, drobne niedociągnięcia i popełnione nieprawidłowości nie mogą rodzić konsekwencji w postaci odpowiedzialności karnej. Mimo wielokrotnego opisywania przez oskarżonego inspirowania, nadzorowania i czynnego udziału towarzyszy Tomasza, Jakuba i Hilarego w prowadzonych postępowaniach, nie posunął się on nigdy do sugerowania Sądowi, że to oni winni stanąć przed obliczem sprawiedliwości. Sami oskarżeni sprawiają wrażenie, że są świadomi tego, że od ich spokojnej postawy na rozprawie zależy wysokość kar mających zapaść w tym procesie. Wiedzieli, iż ich dotychczasowi mocodawcy, bądź to nie żyją (Bierut), bądź też zostali pozbawieni władzy (Berman, Minc). Ale wiedzieli również, iż mimo że nie mogą liczyć na jakąkolwiek pomoc ze strony tychże, to jednak nie mogą pozwolić sobie wobec nich na jakiś frontalny atak, który mógłby być potraktowany przez nowe kierownictwo jako podważanie zasady lojalności wobec Partii. Jak to już wcześniej powiedziano, zadaniem tego procesu nie miało być przecież rozciągnięcie odpowiedzialności na kogokolwiek innego.
O podobnej lojalności wobec swoich niedawnych zwierzchników, można mówić również w przypadku, zeznających w charakterze świadków „oficerów śledczych”. Ubecy z pełną determinacją przedstawiają swoje osiągnięcia jako ciężką rzetelną pracę, pilne wypełnianie płynących od dowódców sugestii i rozkazów. O stosowaniu przemocy z reguły nie pamiętają, jeśli kiedyś zdarzyły się takie przypadki to raczej wynikłe w ferworze toczonej w ciężkich warunkach walki z zatrzymanymi. Zeznający jako świadek Laszkiewicz ( po upływie 40 lat skazany w tzw. Procesie Humera) przytacza nawet na swoje usprawiedliwienie, że nieliczne formy represji stosowane wobec zatrzymanych były wynikiem ich fizycznej agresji, ataków na śledczych (jeden z nich miał mieć nawet na skutek takiego ataku połamane żebra). W ogóle praca śledczych jawi się w tych zeznaniach jako ciężka niewdzięczna harówka, prowadzona w tak złych warunkach, że w wielu przypadkach odbiła się na zdrowiu fizycznym i psychicznym śledczych. Nie ma w tych zeznaniach cienia pretensji, żalu czy jakichkolwiek zastrzeżeń wobec oskarżonych, byli oni w oczach swoich podkomendnych wzorem najlepszych cech komunistycznych oficerów i dowódców. Nigdy nie kazali stosować ani sami nie stosowali przymusu. No chyba że w wyjątkowych sytuacjach. Z lektury zeznań „oficerów śledczych” można przekonać się, iż są to ludzie z tzw. awansu, w których przypadku realizowana była słynna zasada „nie matura lecz chęć szczera, zrobi z ciebie oficera”. Ludzie ci pozbawieni wszelkich skrupułów, traktowali swój awans, z kurnych wiejskich chat albo lumpenproletariackich izb, jako przejaw sprawiedliwości społecznej będącej efektem „dziejącej się” rewolucji. Maltretowanie niewinnych ludzi nie było więc traktowane przez nich jako udział w zorganizowanym terrorze, ale jako zwykła praca, która ma tak wyglądać z woli zwierzchników i sprawiedliwości „dziejowej”. Zeznaniom nie towarzyszy więc żadna refleksja nad popełnionymi zbrodniami.
„Oficerowie śledczy” byli wyznawcami zasady cel uświęca środki. Skoro więc postawieni zostali w obliczu wroga klasowego, to takiego wroga należy unicestwić. Wobec tych prymitywnych ludzi, zastosowano więc prosty zabieg, polegający na stworzeniu wspólnoty bycia po jednej stronie toczącej się walki ideologicznej. Śledczy byli uprzednio poddani krótkotrwałej lekcji uświadamiania klasowego i szkolenia ideologicznego. Ludzie ci w większości legitymowali się wykształceniem na poziomie kilku klas szkoły powszechnej, wyrwani ze swoich środowisk, indoktrynowani przez swoich dowódców stanowili, jak się okazało bardzo uległy materiał do stworzenia z nich wiernych pretoria nowego porządku. Poza nielicznymi wyjątkami, nie byli to ludzie o tzw. lewicowych poglądach, nie byli też w większości lewicowymi partyzantami czy konspiratorami. Cały ich dotychczasowy dorobek zawdzięczali więc władzy ludowej, upatrując w niej swojego dobroczyńcę. Można więc powiedzieć, iż tak masowy akces do organów bezpieczeństwa spośród przedstawicieli „ludu pracującego miast i wsi” jawi się jako dowód atrakcyjności tej właśnie propozycji skierowanej przez władzę „ludową” .
Można to zwłaszcza prześledzić na podstawie danych określających zarówno liczebność formacji będących zbrojnym ramieniem Partii, jak i dane odzwierciedlające pochodzenie społeczne szerokiej rzeszy funkcjonariuszy. Jest to jednak temat na odrębne opracowanie.
Pozostając w obszarze zjawisk jakie uwidacznia istotnie przebieg procesu, można pokusić się o stwierdzenie, że zeznający jako świadkowie dawni podkomendni oskarżonych, byli w bardzo delikatnej, ze swojego punktu widzenia sytuacji. Dziś trudno dociec, na ile ich relacje z prokuraturą pozwalały im sądzić, że niezależnie od składanych zeznań , będą objęci swoistym immunitetem, zapewniającym im bezkarność. Ten wątek jest obecny w zeznaniach Józefa Duszy oficera śledczego objętego już w trakcie toczącego się procesu odrębnym aktem oskarżenia. Będąc aresztantem miał Dusza okazję do znacznie bardziej pogłębionego przemyślenia swojego dotychczasowego postępowania. Jako jedyny spośród tego kręgu zeznających świadków, szeroko opowiadał o swoich dokonaniach. Jego sytuacja, skłaniała go do refleksji na temat działalności w ramach Departamentu Śledczego jak i X Departamentu. Zeznając w procesie podzielił się z sądem swoim rozgoryczeniem i frustracją wynikającą z faktu że w toku wcześniejszych prac komisji partyjnej badającej sprawy bezpieczeństwa, Towarzysze zasiadający w tym gremium zapewniali go o tym, iż nie jest wolą Partii aresztowanie i osądzenie sprawców. Będąc wyposażony w takie zapewnienia tym chętniej zdawał relacje o rzeczywistym obrazie pracy bezpieczeństwa. Jak wynika z jego emocjonalnego wystąpienia przed składem sędziowskim, był Dusza szczerze przekonany, że działał zgodnie z wolą nie tylko swoich zwierzchników ale także z wolą Partii. Ten element jest kluczowy dla zrozumienia rozgoryczenia tych nielicznych „naiwnych”, którzy działając ze szczerym partyjnym przekonaniem co do słuszności wskazań Partii, po przełomie 56’ roku nie mogli pojąć , że ta sama Partia każe ich za popełnione w jej imieniu przestępstwa.
(cytat) Świadek Dusza : „ (…) zostałem wezwany do komisji, która te sprawy badała i postawiono mi zarzut, dlaczego nie przyszedłem wcześniej, nie powiedziałem. {o biciu –przyp. Autora}. Proszę Wysokiego Sądu, ja byłem wzywany do komisji kontroli partyjnej w 1953 r. i o tym wszystkim zacząłem mówić. Jak zacząłem mówić o tym wszystkim, to mi oświadczono: dziękujemy towarzyszu możecie już iść. A później kiedy mnie odwołano z Moskwy, to postawiono mi zarzut, że ja ukrywałem. Ja tego nie ukrywałem i nie miałem potrzeby ukrywać. Pracowałem uczciwie i wykonywałem to co mi polecono. Ja nie robiłem na własną rękę ani nie biłem na własną rękę, ani nie aresztowałem nikogo na własną rękę. Robiłem z tymi ludźmi, dostawałem od nich takie polecenia, uważałem, że robię słusznie, że dobrze to wykonywałem. (…) Oświadczano mi tylko w komisji, która wtenczas pracowała {komisja kontroli partyjnej- przyp. Autora} przesłuchiwał mnie Jóźwiak, Mazur, że niech świadek mówi, bo żadnych konsekwencji nie będzie, partii nie zależy na tym, żeby ludzi aresztować. (…) Ale jeżeli ja coś źle coś robiłem, to dlaczego w przeciągu dziesięciu lat nie zostałem ukarany? Dlaczego, niech dzisiaj powie np. czy Romkowski, czy Różański, dlaczego mnie nie karano? Gdybym ja został chociaż raz ukarany, na pewno bym wyciągnął wnioski w stosunku do siebie. A tak nigdy mnie nie karano. To skąd ja miałem wiedzieć, czy ja robię dobrze, czy źle. Ja wierzyłem w słuszność sprawy, wierzyłem w partię.”.
I jeszcze jeden znamienny cytat z zeznań tym razem „oficera śledczego” Jerzego Kaskiewicza :
„Pytanie Sądu: A w 1949 roku świadek przekazywał sygnały, że w Departamencie V stosowano przymus?
Świadek Kaskiewicz: A ja zadam pytanie, gdzie w tamtym czasie, w jakich jednostkach nie stosowano przymusu ? Milicja czy nie milicja – wszystko. Wszystkie jednostki nadzorowała Generalna Prokuratura, przy tym jeszcze z nadzoru sądowego Ministerstwa Sprawiedliwości przychodził Majster i Kernowa, później ta, co mąż jej był dyrektorem kliniki naszej, Warmanowa.”.
Ten spontaniczny przejaw chwilowej szczerości jednego z oprawców, jest jednym z nielicznych, złożonych w toku procesu, zeznań strony „oskarżonej”, z którego wyłania się prawdziwy obraz tego jakimi metodami posługiwał się reżim.
Na drugim biegunie plasują się za to zeznania, kluczowego dla tej sprawy świadka tj. Jakuba Bermana. Zeznając przed Sądem jako świadek, będący w czasach stalinowskich człowiekiem nr 2 aparatu sprawującego i kształtującego dyktaturę, towarzysz Berman przedstawił się jako osoba zdominowana przez swoje otoczenie a zwłaszcza przez wszechwładne bezpieczeństwo. Z odpowiedzi jakich udzielał na pytania Sądu, Berman jawi się jako ten który nie tylko nie inspirował procesów aresztowań i tortur, był nawet ofiarą tego procederu. O takim wymiarze jego osoby miała by świadczyć historia jego osobistej sekretarki i asystentki, która zgodnie z relacjami Bermana na wyraźne życzenie samego Stalina była aresztowana i przesłuchiwana w sprawie fieldowskiej.{powiązana ze sprawą Lechowicza Jaroszewicza sprawa Hermana Fielda amerykańskiego architekta, będącego z woli Bezpieki twórcą siatki szpiegowskiej działającej na rzecz amerykańskiego wywiadu). Berman upatrywał w tym fakcie, intencji płynącej z samego Kremla, iż rzeczywista ofiarą takiego posunięcia miał być on sam. Ten rodzaj zapewnienia sobie alibi wydaje się być skrojony na miarę tego okresu w historii Partii. Berman nie mógł być po 56” roku zupełnie bezpieczny. Nie wiedział jak wobec niego zachowa się jego niedawna ofiara tj. towarzysz Wiesław. Czuł się więc zobligowany do wykreowania przed sądem sądzącym jego niedawnych podkomendnych ( czy wykonawców jego najbardziej tajnych zleceń), obrazu rzeczywistości, w której był niemal ofiarą terroru, człowiekiem nieco ubezwłasnowolnionym, poddany manipulacjom, nie do końca świadomy tego w czym uczestniczy. Dodatkowo Berman podkreślał że często był chory, nieobecny, nie informowany o przebiegu najistotniejszych spraw. Berman nie miał sobie wiele do zarzucenia, jego relacje zdają się świadczyć o tym, iż w toku dziejącej się rewolucji popełniono wprawdzie błędy, ale w żadnym razie nie może to zmieniać ogólnej oceny podjętego dziejowego wyzwania przedzierzgnięcia Polski w kraj socjalistyczny. Taka postawa świadka nie mogła nie wywołać reakcji oskarżonych. Najbardziej poruszony tym co usłyszał z ust Bermana był Romkowski. W emocjonalnym wystąpieniu, podkreślił że świadek był dla niego w minionym czasie wielkim autorytetem (ich znajomość wywodziła się jeszcze z dalekich lat 20-tych, z ruchu komunistycznego), głosicielem i twórcą linii Partii. Zdziwienie budziła w Romkowskim zwłaszcza selektywna pamięć Bermana o wszczęciu i przebiegu sprawy Lechowicza-Jaroszewicza. Przypomniał świadkowi okoliczności w jakich podjęto decyzję o pierwszych aresztowaniach i stworzeniu tajnego więzienia w Miedzeszynie. Rozdźwięk pomiędzy relacjami oskarżonych a zeznaniami świadka Bermana jest chyba kluczowy dla zrozumienia dialektyki komunistycznej. Berman jest więc, w swoich oczach wprawnego i doświadczonego „partyjniaka” kolejną ofiara aparatu bezpieczeństwa, głosicielem potrzeby zachowania partyjnej dyscypliny i swoiście pojętej praworządności, mającej swoje źródło w wyimaginowanej i abstrakcyjnej linii Partii. Ta bezpostaciowa enigmatyczna litera logiczna miała być emanacją ducha rewolucji i stalinowskiej wizji nowego państwa socjalistycznego wdrażającego budowę komunizmu. Tym samym zastosowanie tej formuły, która zwalniała jej uczestników z konieczności korzystania z „burżuazyjnych” przeżytków takich jak przestrzeganie Konstytucji, ustaw, prawa jako takiego, pozwalało jednocześnie, iż wola partyjnego Triumwiratu (Bierut, Berman, Minc) stanowiła podstawę do podejmowania wszelkich najistotniejszych z punktu widzenia państwa działań. Ten mechanizm miał w sobie ten ulotny pierwiastek marksistowskiej metafizyczności polegający na tym, iż artykulacja mistycznego ducha Partii odbywała się poprzez najwyższą trójcę najbardziej wtajemniczonych towarzyszy. Towarzysze, i to zarówno sami oskarżeni, jak i ich niedawni mocodawcy, wyznawali obowiązującą ich „zakon” swoistą religię, specjalną sferę sacrum rozumianą i kultywowaną przez członków tej formacji.
Z wypowiedzi Romkowskiego przebija więc takie rozumienie zadania jakie stało przed bezpieczeństwem. Skoro dostąpił on możliwości bezpośredniego kontaktu z tym niemal nadprzyrodzonym ciałem, i słuchał woli podjęcia określonych działań, to tym samym zwolniony był od jakichkolwiek wątpliwości. Miał realizować to zadanie jakie postawiła przed nim Partia. Udział w tak zakreślonym przedsięwzięciu nie mógł być więc dotknięty grzechem pierworodnym. Dopiero nieudolna, ze strony oskarżonych realizacja zadań płynących z najwyższych kręgów wtajemniczenia, mogło zdaniem oskarżonych być poczytywane za błędne. Tym większe rozczarowanie, gdy w toczącym się procesie, zeznaje zdaniem oskarżonych, główny demiurg systemu i z jego słów wyłania się zupełnie odmienny obraz niedawnego świata. Ta desakralizacja, jakiej przed sądem dokonał Berman, była więc bardzo bolesna dla oskarżonych i godziła w przyjętą przez nich linię obrony.
Trzeba jednak powiedzieć, że Sąd nie ograniczył się do wysłuchania świadków wywodzących się spośród aparatu władzy. Diametralnie różny obraz rzeczywistości wyłania się z zeznań i relacji byłych ofiar oskarżonych. Są to wstrząsające opisy składane zarówno przez główne postaci sprawy Lechowicza-Jaroszewicza jak również inne osoby wplątane w zbrodniczy wir tej sprawy poprzez związki rodzinne towarzyskie czy służbowe z głównymi ofiarami. Obraz koszmarnego świata za murami ubeckich więzień, plastycznie opisał legendarny dziś „Radosław” Jan Mazurkiewicz (cytat). Mówi świadek Jan Mazurkiewicz: „ Jeśli ktoś chciałby sobie wyobrazić piekło, to wystarczy wspomnieć X Pawilon Mokotowa. Jeden wielki krzyk i jęk torturowanych ludzi na wszystkich piętrach. Kobiece krzyki, męskie krzyki. Tak potwornych jęków i wrzasków nie może człowiek zapomnieć do końca życia. To było pierwsze wrażenie. Drugie wrażenie – cela, do której mnie wepchano, 8 ludzi na przestrzeni 7 m kwadratowych. Oddychać nie ma czym, przepraszam za wyrażenie, ale smród niesamowity, zaduch. Na ośmiu ludzi dwie łyżki. (…) Gdy mówić o biciu, Wysoki Sądzie, podobno policja na całym świecie bije, może by i ludzie nie mieli o to strasznej pretensji, ale jest bicie biciu nierówne, jest znęcanie się w sadystyczny sposób jest upadlanie człowieka do ostatecznych granic, odbieranie mu wszelkiej godności ludzkiej za pomocą wyrafinowanych metod. Na czymże polegały? Ja pomijam bicie, przysiady, wybijanie zębów, to są zjawiska powszechne. Ale są dodatkowe takie tortury, jak jazda do Andersa, zwana popularnie. Polega ona na tym, że na odwróconym stołku, jak ma stołek 4 nogi, nasadzają po prostu, bo człowiek sam nie bardzo chętnie siada na taką nogę, nasadzają człowieka i on tak godzinami siedzi. To wszystko włazi w odpowiednią część ciała, krwawi człowiek spada ze stołka, znów go sadzają, a jeżeli nie może siedzieć, to stawiają drugi stołek, za dwie nogi przywiązują do następnego stołka i tak w powietrzu stoi jeden z jednej strony, drugi z drugiej strony, jak się kiwa, to go odpowiednio przygładzi ręką, żeby prosto siedział. Drugi sposób niszczenia ludzi to jest opalanie się do księżyca. Polega to natym, że nago w zimie stawia się w celi, z której się wyjmuje okno – obojętnie, czy mróz jest 10 stopni, czy 15 stopni, i ratuj się człowieku jak możesz. Wytrzymasz to dobrze, zaziębisz się, to umrzesz. Słyszałem na własne uszy jęki kobiet, które właśnie tak się opalały do księżyca i które jeszcze polewano wodą. To były normalne zjawiska.”.
Ta dantejska łaźnia, którą zgotowali swoim ofiarom zarówno sami oskarżeni jak ich rozliczni podwładni, wyłania się z bardzo licznych relacji świadków. Ludzie ci zeznawali przed sądem o wydarzeniach, które miały miejsce przed kilku laty a stały się przyczyną ich niespotykanej gehenny. Każda z tych relacji jest oczywiście odzwierciedleniem osobistej i niepowtarzalnej traumy, spróbujmy jednak odtworzyć los więźnia bezpieki w sprawach Lechowicza-Jaroszewicza i w sprawie tzw. fieldowskiej.
Większość ofiar była poddana podobnej procedurze wstępnej. Najpierw aresztowanie, które w większości przypadków przypominało wszakże gangsterskie porwanie, połączone z zawiązywaniem oczu, przewożeniem w nieznane miejsce poza formalnie do tego przeznaczonymi miejscami odosobnienia, nie informowanie o przewidzianych procedurą pisemnymi decyzjami o aresztowaniu. Odarcie z godności, rewizja, przeszukanie, wyzwiska, knajacki język, brak reakcji na próby wytłumaczenia powodów aresztowania, nie przedstawienie zarzutów. I co było najbardziej dotkliwe cała paleta wszelkich tortur zarówno psychicznych jak i fizycznych. Koszmar wielogodzinnych konwejerów, wyszukanych szykan, które nie kończyły się z chwilą zakończenia przesłuchania, lecz trwały i po powrocie do celi. Karcer tzw. psia buda wymyślona ponoć jeszcze przez protoplastów towarzyszy z bezpieczeństwa, tj. Gestapo. Słomki tzn. zbieranie w celi opróżnianego przez oddziałowych siennika, tzw. zakopane tj. stanie nago przy otwartym oknie zimą czemu towarzyszyło jeszcze polewanie wodą. Najwięcej zastosowanych wobec siebie metod tortur wymienił Kazimierz Moczarski.
Te metody mające doprowadzić do całkowitego złamania aresztowanych, były stosowane przez tzw. oficerów śledczych za aprobatą i przy współudziale oskarżonych. Koronna zasada przyjęta w całości przez bezpieczeństwo, to że cel uświęca środki. W tym przypadku środki były oparte na wzorcach sowiecko-hitlerowskich. Zresztą sowieccy doradcy występują dość licznie w relacjach zeznających. Sowieci mieli do odegrania wiele ról. Z jednej strony sprawowali pieczę nad swoimi podopiecznymi z aparatu, dbali o to aby realizowane były interesy Moskwy, a przy okazji służyli swoimi wieloletnimi doświadczeniami w wydobywaniu z aresztantów pożądanych informacji. W Polsce trafili zresztą na dość pojętnych uczniów. Tym niemniej na tym tle można stwierdzić, że większość kadry jaką dysponowała bezpieka to byli ludzie raczej słabo predestynowani do skomplikowanej analitycznej pracy śledczej. Byli to w większości tępi oprawcy, którzy jedynie przemocą i torturami umieli wydobyć od swoich ofiar jakikolwiek materiał procesowy. Efekty takich działań były stosunkowo jałowe. Ta jałowość działań, była zresztą przedmiotem irytacji ich zwierzchników. Niezadowolenie z efektów śledztwa stało się przyczyną powołania przez Partię specjalnej komisji, mającej zbadać przyczyny braku sukcesów w zbieraniu materiału dowodowego. Ten twór partyjnej kontroli, był oczywiście ciałem zupełnie bezprawnym, nie mającym jakiegokolwiek umocowania prawnego. Jednym z członków tej „komisji” był Leon Kasman. Postać wręcz mityczna, przedwojenny zasłużony komunista, więzień sanacyjnych więzień, funkcjonariusz Kominternu, sowiecki partyzant, w czasie wojny zrzucony do kraju z misją Moskwy przejęcia kontroli nad komunistyczną partyzantką i nawiązaniem łączności z centralą. W latach powojennych wysoki funkcjonariusz partyjny, redaktor naczelny „Trybuny Ludu”, ale też osoba utrzymująca stały kontakt ze swoimi mocodawcami z Moskwy. ( opowiadał o swoich losach Teresie Torańskiej w książce „ONI”). Zadaniem tego nieformalnego zespołu było jak się wydaje, udzielenie fachowej pomocy aparatowi bezpieczeństwa. Jedynym realnym efektem ich pracy była roszada personalna jaka nastąpiła na szczytach zespołu prowadzącego to tajne przedsięwzięcie. Półkownika Różańskiego zastąpił także półkownik Anatol Fejgin. Miało to być koło ratunkowe rzucone śledztwu nie dającemu spodziewanych efektów. Komisja a za nią Kierownictwo Partii uznało chyba, że należy w niniejszej sprawie zastosować bardziej wyrafinowane metody. Fejgin, postać zasłużona i utytułowana, osławiona „sukcesami” na polu działań Głównego Zarządu Informacji LWP, zbrodniczej formacji powołanej w celu walki z „agenturą’ w LWP. W praktyce była to krwawa rozprawa z kadrą dowódczą wywodzącą się głównie z szeregów przedwojennych oficerów. Ofiarą Informacji padli między innymi bohaterscy lotnicy walczący w czasie wojny na zachodzie, oficerowie Marynarki Wojennej też z bogata kartą wojenną. Kompetencje zdobyte w Informacji Wojskowej miały Fejginowi utorować drogę do sukcesu w „cywilnym” bezpieczeństwie. Jednak i jego kilkuletnie wysiłki (przyszedł do Miedzeszyna w 1949 r.) nie dały spodziewanych rezultatów. W oczach Sądu chciał Fejgin przedstawić się jako ten, który brzydzi się stosowaniem przemocy a w pracy śledczej stosuje zdobycze nowoczesnej kryminalistyki. Wprawdzie zeznający na procesie, w istocie potwierdzają że po przyjściu Fejgina reżim prowadzonych śledztw nieco zelżał, nie było jednak tak jak to przedstawiał sam oskarżony, że szykany zupełnie ustały.
Z zeznań ofiar jawi się paranoiczny świat koszmaru śledztwa. Aresztowani nie byli informowani jakie zarzuty na nich ciążą, nie respektowano nawet elementarnych podstaw prawnych. Zresztą na potrzeby swojej „pracy” śledczy wyposażyli się sami w swoiste podstawy prawne. Był to na przykład wielki bykowiec, który został pieszczotliwie nazwany konstytucją. Bykowcem tym bito aresztowanych i tą drogą wpajano im zasady socjalistycznej praworządności.
Jak się później okazało, również „liberał” Fejgin nie doprowadził do realnego przełomu śledztwa. Ludzie zmuszeni torturami do oskarżenia innych bądź samych siebie, zaczęli masowo odwoływać w ten sposób złożone zeznania. Cała koncepcja wpisania do sprawy „dwójkarzy” Lechowicza-Jaroszewicza, również Spychalskiego, Gomułki i innych i w ten sposób zrealizowanie zamysłu o przypisaniu ludziom niedawno oskarżonym o odchylenie prawicowo nacjonalistyczne również działalności zdradziecko szpiegowskiej, legła w gruzach. Wieloletnie przetrzymywanie ludzi w koszmarnych warunkach, zarówno w samym Miedzeszynie jak również w więzieniu na Mokotowie nadal nie przynosiło spodziewanych efektów. Odpowiednio spreparowane sprawy sądowe jakimi zakończyły się śledztwa tylko nielicznych ofiar nie dały podstaw do wykorzystania ich w głównym założeniu.
Ława oskarżonych w procesie Romkowskiego, Różańskiego i Fejgina miała przynajmniej jedną wielka lukę. Był nią Półkownik Józef Światło, uciekinier na Zachód, autor nadawanej przez Radio Wolna Europa spektakularnej relacji, o przeczystym obrazie władzy w stalinowskiej Polsce. Ucieczka Światły i jego gorliwa współpraca z amerykańskim wywiadem a później z polskimi dziennikarzami Wolnej Europy wywarła wstrząsające wrażenie zwłaszcza na ludziach sprawujących władzę. Sprawa ta, stała się asumptem do swoistego trzęsienia ziemi, zwłaszcza w bezpiece. Zaczęto szukać winnych, później podjęto różne działania naprawcze doprowadzające w konsekwencji do likwidacji samego MBP. Ten fatalnie kojarzony powszechnie twór zastąpiono MSW i Komitetem ds. bezpieczeństwa. Zamiana szyldów miała zamanifestować chęć radykalnej zmiany. Poza jednak tymi pozornymi zmianami w pracy resortu niewiele się zmieniło. Zasadnicze zadania pozostały niezmienne. Walka z wrogami Partii nadal była podstawowym zadaniem i wyzwaniem resortu. W realizacji tych zadań mieli jednak nie uczestniczyć już ci do tej pory najważniejsi. Losy oskarżonych w procesie Romkowskiego Różańskiego i Feigina pokazują jak meandrowała przyjęta wobec nich przez nowe kierownictwo partyjne, linia postępowania. Rzetelność przygotowania tego procesu, zgromadzenie wielkiego materiału dowodowego , kontrastuje jednak w wielu przypadkach ze sposobem w jaki skład orzekający i prokuratorzy traktowali świadków. To co najbardziej znamienne, to sposób przesłuchiwania świadków, wywodzących się z „podziemia niepodległościowego”. Zarówno Sąd jak i zwłaszcza prokuratorzy oraz obrońcy oskarżonych, zadając pytania niedawnym ofiarom oskarżonych, traktują ich nadal jako element wrogi i niepewny. Częste są indagacje dotyczące czasu okupacji, walki z Niemcami, co w przypadku dawnych akowców, jest traktowane przez komunistów jako czas poświęcony głownie zwalczaniu ”polskiej lewicy”. To doktrynalnie traktowana zasada, zrównująca akowców z wrogami, których należy wszelkimi sposobami zwalczać. Sami oskarżeni czynią częstokroć zastrzeżenia, przed zeznaniami swoich dawnych ofiar, o ich przedwojennej czy wojennej działalności. Intencją takich zastrzeżeń, jest przede wszystkim zdyskredytowanie ich w oczach Sądu, poderwanie wiarygodności zeznań „takich” ludzi.
Ze szczególną za to atencją są traktowani dawni lub obecni notable władzy komunistycznej. Były mister Radkiewicz, sprawia wrażenie jakby jeszcze na Sali rozpraw sprawował swoją dawną funkcję, robi wrażenie nieco zagniewanego monarchy, który tylko dzięki chwilowemu kaprysowi zechciał podzielić się z Sądem swoimi wspomnieniami. Wiele pytań zbywa zdawkowymi informacjami, w wielu przypadkach zasłania się niepamięcią. Generalnie robi wrażenie osoby, która nie do końca kontrolowała poczynaniami oskarżonych. Jako perełkę jego słowotwórstwa należy przywołać złotą sentencję o tym jak to wszyscy funkcjonariusze MBP nie wyłączając samego ministra, co chwilę ryzykowali życiem w toku pełnienia swoich rewolucyjnych misji.
Zasadnicze dla genezy sprawy Lechowicza-Jaroszewicza są zeznania Stanisławy Sowińskiej ps. Barbara. To ona pełniła wyjątkowo dyskrecjonalną funkcję kierownika placówki Informacji Wojskowej, powołanej do opracowania spuścizny archiwalnej przejętej po gestapo. Archiwum to zawierało akta przedwojennego Ministerstwa Spraw Wojskowych ,w tym najbardziej interesujące dokumenty pozostawione przez II Oddziału Sztabu Generalnego.
Sowińska, pełniąca w czasie okupacji istotne dla „lewicy” stanowisko łączniczki Spychalskiego a później Gomułki, w PRL została podpułkownikiem „wojskowej bezpieki”. Powierzono jej zadanie opracowania i przeanalizowania zawartości odnalezionego archiwum. Co znamienne, archiwum zawierające niezwykle delikatne informacje dotyczące wywiadu i kontrwywiadu przedwrześniowego Wojska Polskiego, najpierw wpadło w ręce Niemców, a ci mimo swojej skrupulatności, pozostawili taki spadek sowietom i ich polskim sojusznikom.
Ten prawdziwy skarb został szybko przewieziony pod Warszawę (do Wesołej) i tam poddany wstępnej obróbce. Materiał archiwalny był rozproszony pozbawiony spisów, tym samym wymagał opracowania i fachowej obróbki.
Zawarty w archiwum materiał stał się podstawą do wszczęcia wielu śledztw, mających za zadanie oczyszczenie ludowego wojska z wszelkich naleciałości sanacyjnego i „faszystowskiego” miazmatu.
Sowińska po zetknięciu się z dokumentami wytworzonymi w „Dwójce” a mającymi świadczyć o agenturalnej przeszłości ministra aprowizacji Lechowicza i jego akolitów, po zakomunikowaniu o tym Spychalskiemu i Gomułce, trawiona rewolucyjną gorączką przystąpiła do sporządzenia elaboratu, zawierającego podsumowanie informacji wyłonionych z zasobów archiwum. Wprawdzie jak sama stwierdza przed Sądem, przygotowany elaborat nie zawierał gotowych oskarżeń, stanowił jedynie hipotezę i przypuszczenie co do „agenturalnej działalności” Lechowicza i jego grupy, tym niemniej rewelacje te stały się podstawą do zakrojonej na szeroką skalę akcji bezpieczeństwa ujawnienia i skazania grupy odpowiedzialnej za odchylenie prawicowo-nacjonalistyczne w Partii. Ofiarami tej akcji stać się mieli przede wszystkim tzw. krajowi komuniści tj. grupa Gomułki i Spychalskiego.
Realizując stalinowską zasadę o zaostrzaniu się walki klasowej wraz z postępem budowy społeczeństwa socjalistycznego, stworzono wizję wewnątrz partyjnej opozycji, która swymi korzeniami tkwiła w przedwojennej „Dwójce” i okupacyjnej współpracy z niemieckim okupantem.
Sowińska ujawniła rewelacje o Lechowiczu zarówno Spychalskiemu jak i Gomułce. Następnym etapem była wizyta u samego Bieruta. Ten skierował ją do wiceministra MBP Romkowskiego. Czując, że sprawa może mieć dalekosiężne skutki Romkowski podjął energiczne działania mające doprowadzić do stworzenia koncepcji przeszłego śledztwa.
Fakt, iż zwierzchnicy Sowińskiej w Informacji Wojskowej tj. płk. Kuhl i płk. Fejgin, nie byli na razie informowani o stanie rzeczy, daje asumpt do stwierdzenia, że nawet w ramach komunistycznych służb istniało zjawisko zwalczających się nawzajem koterii i grup frakcyjnych. Sowińska nie dowierzała swoim zwierzchnikom, odczuwała za to lojalność wobec swoich bliskich towarzyszy z czasów wojny. Nie zachowując więc hierarchicznej podległości, zaczęła swoistą konspirację zatajając na razie wiedzę na temat ujawnionych rewelacji przed zwierzchnikami z Informacji Wojskowej.
Nie zachowała jednak „czujności rewolucyjnej” nie dokończywszy sprawy, wyjechała na urlop do Jugosławii. W czasie jej nieobecności dokumentami zaopiekował się jej podwładny kpt. Halbersztat. Ten natychmiast po zetknięciu się z sensacyjnym materiałem pochwalił się swoim odkryciem zwierzchnikom tj. płk. Kuhlowi płk. Fejginowi. Sprawa wbrew intencjom dotychczasowych głównych dysponentów tajemnicy, stała się elementem walki pomiędzy zwalczającymi się koteriami w kręgach GZIWP jak i bezpieki.
Sowińska po powrocie z urlopu z przerażeniem skonstatowała nielojalność swojego podwładnego. Sprawa była jednak już nie do uratowania. Wbrew pierwotnym intencjom przyświecającym frakcji krajowej Partii a zwłaszcza samej Sowińskiej, elaborat o działalności „szajki” dwójkarzy stał się kamieniem milowym dla podjęcia śledztwa. Mimo istniejących w tym względzie sprzeczności (wynikających z różnych co do treści zeznań poszczególnych świadków) z dużą dozą prawdopodobieństwa należy przyjąć, że zainspirowani takimi materiałami, członkowie Komisji ds. bezpieczeństwa Biura Politycznego KC PZPR (Bierut, Berman, Minc, Radkiewicz) zlecili Romkowskiemu i Różańskiemu wdrożenie procedury.
Przy czym należy pamiętać, że nie chodziło bynajmniej o procedurę prawną.
W tej sprawie jej realizatorzy, zastosowali działania nie mające precedensu nawet w stosowanej przez nich dotychczasowej praktyce.
Wybór oddalonej od miasta wilii w Miedzeszynie nie opatrzonej jakąkolwiek informacją o jej przeznaczeniu, miał zapewnić zachowanie absolutnej tajemnicy. Wytypowanie i wybór całego szeregu „oficerów” śledczych spośród, tych którzy rokowali bezwzględne przestrzeganie narzuconej taktyki i metodologii postępowania wobec aresztowanych, miało również służyć osiągnięciu założonego celu.
Sowińska nie doceniła swoich adwersarzy, jej naiwna wiara, że pisząc wspomniany elaborat o „zbrodniczej szajce dwójkarzy” przyczyni się do oczyszczenia Partii z chwastów, i zachowa jednocześnie wpływ na dalszy przebieg sprawy, szybko został jej wyperswadowany.
Najpierw pozbyto się jej z archiwum, odcinającą ją tym samym od źródła tajemnej wiedzy. A następnie aresztowano, przewieziono do Miedzeszyna a później Mokotowa, w celu włączenia jej w krąg zbrodniczej dwójkarskiej sekty.
Ten przykład wskazuje jednoznacznie, na to jak sam kontakt z materiałami odnalezionymi w archiwum i próba prowadzenia swoiście pojętej indywidualnej „lustracji” kończyła się osobistą klęską. Sowińska, lojalny bądź co bądź funkcjonariusz nowej władzy, nie pozostała poza kręgiem podejrzanych. Notabene ta sama funkcjonariuszka była autorką swoistego donosu na całe niepodległościowe podziemie. Wydana pt. „Obóz reakcji polskiej w latach 1939-1945” praca miała uzasadniać przyjęcie tezy o współpracy AK i całego obozu londyńskiego z hitlerowcami w celu zwalczania ruchu lewicowego.
W przypadku Sowińskiej mamy więc przykład „zasłużonego” na polu walki z reakcją funkcjonariusza, który jednak nie wytrzymał konfrontacji z nowym wyzwaniem.
Zasłużona towarzyszka była w śledztwie traktowana w sposób wyjątkowy. Nie bito jej. W swoich zeznaniach przed Sądem wielokrotnie podkreślała ten fakt. To wielokrotne podkreślanie nie stosowania „przymusu fizycznego”, można traktować jako swoiste kuriozum, odejście od normy, którą w działaniach MBP było katowanie aresztowanych.
Ta wyjątkowa sytuacja Sowińskiej nie polegała oczywiście na pozostawieniu jej komfortu relacjonowania zdarzeń w których uczestniczyła. Jej relacje nie były zgodne z oczekiwaniami „bezpieczeństwa”. Rola przypisana tej wyjątkowej uczestniczce wydarzeń, miała polegać na uprawdopodobnieniu generalnej tezy o zbrodniczej działalności anty ludowej prowadzonej przez podlegającą prawicowo-nacjonalistycznemu odchyleniu grupie Gomułki- Spychalskiego połączonej mackami spisku z grupą Lechowicza-Jaroszewicza.
Z tak zarysowanej funkcji towarzyszka Sowińska nie wywiązała się najlepiej. Jej zeznania nie mogły być podstawą do udowodnienia zasadniczej tezy. Poddano ją całemu szeregowi nękających szykan. Zaniepokojony brakiem postępu w śledztwie prowadzonym wobec Sowińskiej, płk. Fejgin przystępuje do indywidualnego udziału w przesłuchiwaniu aresztowanej. W szczerych partyjnych rozmowach bezpieczniak, apelując do jej partyjnego sumienia, nie zdołał skłonić Sowińskiej do sprostania oczekiwaniom.
Zawarta w archiwach tajnych służb diabelska siła, jest niestety nieprzemijająca. Każda rewolucja musi przejść etap rozliczenia przeszłości za pomocą takich lub podobnych spuścizn po przeszłości. Wszakże w zależności od epoki w której takie rozliczenia następują, przebiegają one bądź krwawo przy użyciu trybunałów ludowych i pokazowych egzekucji, bądź też za pomocą ogłaszanych w parlamencie list domniemanych agentów, czy jak ostatnio publikowanych w Internecie spisów osób znajdujących się w zasobach tajnych służb. Sposoby przeprowadzania rozliczeń na szczęście ewoluują w kierunku bardziej „cywilizowanym” bez użycia katowskich instrumentów. Jednak dla samych zainteresowanych wspólna pozostaje idea wyłuskania i wyeliminowania ze swoich szeregów prawdziwych czy tylko domniemanych agentów. Ten rodzaj myślenia i postrzegania przeszłości prowadzi zazwyczaj do patologii polegającej na przyjęciu założenia, że każdy ruch podziemny, rewolucyjny jest inspirowany i prowadzony przez tajne służby, a ideowi „prawdziwi” rewolucjoniści są de facto ofiarami tych tajnych sprzysiężeń.
W przypadku komunistycznego MBP, skala myślenia za pomocą teorii spiskowej przybrała apokaliptyczne rozmiary. Miało to swoje źródła w przyjętej przez wodza całej postępowej ludzkości tezie o agenturalnej infiltracji Komunistycznej Partii Polski skutkującej jej rozwiązaniem w 1938 r. Z jakiś do dziś nie do końca rozwikłanych przyczyn Stalin uznał, że istnienie tej właśnie Partii jest mu nie potrzebne. Mimo, iż ideowe kadry KPP nie przejawiały jakichkolwiek tendencji separatystycznych wobec moskiewskiej centrali i zachowywały się skrajnie lojalnie wobec Kominternu i władz sowieckich, to jednak w bezprecedensowej akcji paroksyzmu stalinowskiego terroru zostały w większości wymordowane. Cały kunszt tej akcji polegał na tym, iż jeszcze w roku 1953, tuż po śmierci wodza światowego proletariatu, Bolesław Bierut przedstawił publicznie, obowiązującą wykładnię tamtych zdarzeń. I sekretarz PZPR uznał za słuszne rozliczenie KPP, a jako przyczynę takiego stanu rzeczy wskazał nasycenie szeregów partii agenturą tajnej służby II RP.
Atmosfera totalnej podejrzliwości i wietrzenia wszędzie tajnych spisków, przekładała się na obsesję poszukiwania zdrajców narodu. Sowińska powodowana tą samą atmosferą miała nadzieję przeprowadzenia akcji rozszyfrowania agentury po swojemu. Nie przewidziała, że także ona zostanie uznana za istotny element tej agentury.
Końcowym akordem procesu były mowy wygłoszone najpierw przez prokuratorów oskarżycieli, a później przez obrońców oskarżonych.
Dwaj prokuratorzy, zastosowali metodę, która polegała m.in. na przedstawieniu działań oskarżonych jako przejawu zbrodniczej patologii powstałej i realizowanej wbrew zdrowym i słusznym zasadom ludowego państwa. Tym samym prokuratorzy zastosowali schemat polegający na odseparowaniu działań oskarżonych od intencji i dyspozycji płynących od najwyższych władz Partii. Ten klarowny zabieg miał odnieść efekt w postaci zamknięcia listy osób odpowiedzialnych za popełnione zbrodnie tylko do oskarżonych w tej sprawie.
W mowach oskarżycieli wiele jest więc o popełnionych przez oskarżonych czynach polegających na bezprawnym przetrzymywaniu wielu osób w miejscach odosobnienia bez uzyskania dla tych działań sankcji prokuratorskich, na stosowaniu rozlicznych szykan, tortur. Te wszystkie przestępcze działania miały, według prokuratury, być podejmowane przez oskarżonych wbrew słusznym i praworządnym zaleceniom najwyższych władz partyjnych. Nie może być więc mowy o rozszerzeniu odpowiedzialności za popełnione czyny również na czynniki zewnętrzne. Prokuratorzy wywodzili, że to oskarżeni byli twórcami i pomysłodawcami zarówno samego śledztwa jak i jego formy. Przejawem zaś troski Partii o zły przebieg tego śledztwa było powołanie komisji partyjnej pod przewodnictwem zasłużonego towarzysza Franciszka Mazura. Komisja, zdaniem prokuratury, nie była więc uczestnikiem tego zbrodniczego procederu, miała jedynie na celu pomoc w uzyskaniu spodziewanego rezultatu. Z dzisiejszej perspektywy, aż trudno sobie wyobrazić, że nikomu spośród uczestników procesu nie przyszło na myśl, że cała ta komisja była ciałem kompletnie poza prawnym, nie mającym cienia kompetencji do udziału w postępowaniu regulowanym przynajmniej z założenia przepisami procedury karnej. Prokuratura, jak również Sąd, nie widziały nic złego w tym , że taki ad hoc stworzony zespół partyjny, uczestniczy w śledztwie, dokonuje czynności nadzorczych nad śledztwem, nie mając przecież żadnych ku temu prawnych prerogatyw. Przyjęcie więc w praktyce dominacji czynnika partyjnego nad ustawowo powołanymi do sprawowania wymiaru sprawiedliwości organami, prowadzi do usankcjonowania patologii. Więcej nawet, same organy prokuratorskie powołują się w swojej argumentacji na uchwały organów partyjnych, sankcjonując tym samym zasadę prymatu partii nad organami konstytucyjnymi. To organy państwa mają, zgodnie z ta praktyką, antycypować wolę Partii. Tak właśnie przejawia się w tych czasach osławiona dyktatura proletariatu. Przy czym sam proletariat nic o tej swojej woli nie wie. Paranoja myślenia opartego na dogmacie nieomylności Partii, obowiązuje więc również po przełomie 56” roku. Nikt nie jest w stanie poważyć się na zakwestionowanie funkcjonowania państwa w okowach partyjnej jaczejki.
Należy wszakże przyznać, iż prokuratorzy oskarżając w tym procesie, poza przypisaniem trójce oskarżonym popełnienia konkretnych przestępstw, silą się w nielicznych momentach, na podsumowanie działalności całej bezpieki. Są to oceny, patrząc na nie z dzisiejszego punktu widzenia, prawdziwe i uczciwe. Znajdziemy tam również głos w obronie maltretowanych w śledztwach bezpieki, konkretnych ludzi, choć i tu pojawia się rozgraniczenie na tych którzy bardziej na ta obronę zasługują. Są to więc przede wszystkim członkowie Partii. Ludzie szczerze zaangażowani w budowę ludowego państwa.
Dla oskarżycieli, nadal największą zbrodnią popełnioną przez oskarżonych jest poderwanie u ludu pracującego zaufania dla ludowego państwa.
Tym samym domaganie się kary dla oskarżonych bardziej uzasadnia godzenie w dobra publiczne niż też zbrodnie zadane konkretnym ludziom.
Obrońcy przyjęli za to koncepcję wpisania działań oskarżonych w sieć powiązań między Komitetem ds. Bezpieczeństwa Partii a realizatorem tych inspiracji tj. bezpieczeństwem. Pierwszy raz w tym procesie sformułowano wprost formułę rozszerzenia odpowiedzialności za popełnione zbrodnie również na najwyższych funkcjonariuszy partyjnych jak również przedstawicieli prokuratury. Taką tezę można znaleźć głównie w wystąpieniu adw. Brojdesa, który był w procesie obrońcą Różańskiego. Winę oskarżonych miał umniejszać fakt, iż wykonywali oni rozkazy płynące ze strony Partii, w tym zakresie bezpieczniacy mieli być ubezwłasnowolnieni. Pomysłem na obronę funkcjonariuszy bezpieki była realizacja bardzo skrupulatnie wymyślnej przez Bieruta, Bermana, Minca strategii pozbycia się z najwyższych władz partyjnych ludzi mających inny pomysł na sprawowanie władzy w ludowej ojczyźnie. Obrońcy w dosyć umiejętny sposób przeprowadzili wnioskowanie z materiału dowodowego sprawy, z którego wypreparowali takie informacje świadczące o tym, iż oskarżeni byli tylko niezbyt sprawnym instrumentem w rękach kierownictwa partyjnego. Obrońcy domagali się od Sądu wpisania sprawy 3 oskarżonych w cały kontekst polityczny i faktyczny sprawowania władzy w latach stalinowskich. Uwypuklili fakt, iż wola Partii stanowiła podstawę działania wszystkich bez mała organów państwa. Obrońcy cytowali fragmenty wystąpień notabli komunistycznej Partii na np. III plenum KC z 1948 r., które stały się obowiązującą wykładnią strategicznych zadań całego aparatu państwowego. Nikt nie miał wątpliwości co do tego, kto w stalinowskiej Polsce wywierał zasadniczy wpływ na to jak i co robiły organy władzy. Taka rzeczywistość nie miała w żadnej mierze odbicia w podstawach prawnych zapisanych w zasadniczych dla funkcjonowania Państwa aktach normatywnych.
Ostatnie słowo jakie wygłosili wszyscy oskarżeni, nie miało już w przypadku Romkowskiego i Różańskiego tak istotnego zabarwienia emocjonalnego, jak to miało miejsce w przypadku tych samych ludzi na początku procesu. Sprawiali wrażenie pogodzonych z tym, iż to oni zapłacą wysoka cenę za „błędy i wypaczenia” całego systemu. Charakterystyczne w wystąpieniach oskarżonych było to, iż mimo ogromnej frustracji, nie zabiegali oni o rozszerzenie odpowiedzialności na innych zwłaszcza wyżej postawionych funkcjonariuszy.
Jedyny Fejgin, któremu los przydzielił dzień 7 listopada 1957 r. (rocznica rewolucji komunistycznej w Rosji) do wypowiedzenia zdania końcowego, wykorzystał tę okazję do wygłoszenia płomiennego wyznania wiary w komunizm. Na ile sam oskarżony był przekonany co do swojej niezachwianej niczym miłości do ideałów „Wielkiego Października”, na ile zaś wynikało to z rytuałów partyjnych wytrawionych w partyjnym „sumieniu” Fejgina , dziś już trudno rozstrzygać.
Zapadły w sprawie wyrok, uznawał wszystkich oskarżonych za winnych zarzucanych im czynów, i skazywał osk. Romkowskiego na 15 lat pozbawienia wolności, osk. Różańskiego na 12 lat pozbawienia wolności a osk. Fejgina na karę 8 lat pozbawienia wolności. Sąd uzasadniając swoje rozstrzygnięcie w zasadniczej części zgodził się z aktem oskarżenia i uznał, iż oskarżeni popełnili zarzucane im czyny, czym przyczynili się do poderwania zaufania społeczeństwa do władzy ludowej jak również wyrządzili swymi czynami krzywdę konkretnym ludziom. Jak to podkreślił Sąd, ludzie którzy doznali największego uszczerbku w wyniku działań oskarżonych, wywodzili się z szeregów lewicowego czy tez wręcz komunistycznego podziemia, walczącego w czasie okupacji o „ludową” ojczyznę. Sąd nie omieszkał więc, nawiązać do „chlubnej” tradycji „rewolucyjnych” trybunałów, dla których wartością podlegającą największej ochronie były zawsze przede wszystkim zdobycze socjalizmu.
Przechodząc do podsumowania tej obszernej (1900 stron) publikacji, można przywołać klasyczne sentencje, o nieprzemijającej wartości procesów toczących się przeciw tyranom czy też tylko przeciw służącym im oprawcom. Proces ten nie miał precedensu w rzeczywistości realnego socjalizmu. Funkcjonariusze stalinowskiego reżimu, we wszystkich krajach realnego socjalizmu cieszyli się przez lata następujące po epoce stalinowskiej dalszym dobrobytem a już na pewno względnym spokojem. Cezura roku 1956, była jedynie w Polsce czasem do względnego rozliczenia się z epoką „wielkiego obrońcy pokoju”.
Referat Chruszczowa na XX zjeździe KPZR, śmierć Bieruta na tymże zjeździe, „Wypadki poznańskie” a wreszcie polski „Październik” i powołanie Gomułki na stanowisko I sekretarza PZPR, to kamienie milowe i punkty odniesienia dla rozliczenia się ze stalinizmem w Polsce.
Opisywany Proces stał się również bardzo istotnym elementem tego rozliczenia.
Jak nigdzie w obozie „demokracji ludowej” w PRL zdecydowano się jednak postawić przed sądem włodarzy bezpieki. Miało to z jednej strony zamanifestować społeczeństwu dążenie nowej władzy do ukarania najbardziej znienawidzonych funkcjonariuszy reżimu, z drugiej zaś ograniczenie tego procesu tylko do tych trzech funkcjonariuszy było widomym sygnałem, że ich mocodawcy mogą czuć się zwolnieni z takiej odpowiedzialności a popełnione przez nich czyny nie będą poddane osądowi wymiaru sprawiedliwości.
Nowa gomułkowska ekipa, nie była przecież suwerenna w podejmowaniu tego typu działań. Gdyby bowiem założyć, iż wyłoniona po „Październiku” władza była zainteresowana w pełnym rozliczeniu swoich poprzedników, to akcja taka mogłaby być potraktowana przez komunistyczną centralę w Moskwie jako przejaw zbyt daleko posuniętej niezależności. Dziś nie jest możliwe pełne zbadanie tej złożonej sytuacji. Nie jest zwłaszcza możliwe dociekanie co do intencji luminarzy sceny politycznej PRL po 56 roku. Intencje te nigdy nie zyskały formy dokumentów. Najbliższa praktyka sprawowania władzy przez nowa ekipę, dała istotny dowód na to, iż nie jest jej celem dochodzenie do prawdy a już zwłaszcza postępowanie zgodne ze standardami Państwa prawa.
Lektura tej publikacji może być jednak pomocna dla tych, którzy chcieli by poznać mechanizm działania państwa totalitarnego, państwa które w pogardzie ma człowieka, dla którego jednostka ludzka jest niczym a widzimisie władcy jest prawem. Losy trzech oskarżonych stanowią również dobitną ilustrację procesu, w którym niedawni ideowcy, gotowi dla idei poświęcić całe swoje życie, w obliczu sprawowania realnej władzy są w stanie dla obrony tej władzy do najdzikszych zbrodni.
Dalszą refleksja towarzyszącą lekturze jest na pewno dotarcie do istoty myślenia tej części elity komunistycznego państwa dla której immanentnym elementem sprawowania władzy był permanentny strach i to strach rządzonych jak i rządzących. Poprzez utajnienie całego procesu opinia publiczna nie mogła być informowana ani o treści zeznań ani o ustaleniach poczynionych w toku postępowania. Jak należy wnosić przebieg tego procesu nie był rejestrowany na innych nośnikach. Nie możemy przekonać się jak w czasie procesu wyglądali oskarżeni. To oczywiście uboczny aspekt sprawy, ale z psychologicznego punktu widzenia, byłoby ciekawe zajrzeć w oczy ludziom, którzy jeszcze do niedawna byli panami życia i śmierci setek albo i tysięcy swoich ofiar. Ludzie przekonani o swojej bezkarności posługujący się na co dzień instrumentarium charakterystycznym dla tajnych służb państw totalitarnych mający do dyspozycji całą armię gotowych na każdą zbrodnię tzw. „oficerów śledczych”. Przypomnieć wypada brzmienie nazwisk niektórych oprawców spod znaku bezpieki : Adamuszek, Dusza, Humer, Kędziora, Kieres, Grzęda, Grabowski, Laszkiewicz, Chimczak, Kaskiewicz, Michalak, Bień, Kwasek, Świtoń. To lista przypadkowo wybranych nazwisk, których samo brzmienie dla szeregu ich ofiar wywoływało drżenie strachu, wspomnienie potwornych tortur, miesięcy i lat spędzonych w pokojach przesłuchań podczas niekończących się konwejerów, razów zadawanych bykowcami, plugawienia godności, potwornej trwogi o rodziny i bliskich. Ofiary bezpieki wiedziały, że ani prokuratura ani również sądy powszechne czy wojskowe nie stanowią ochrony ich praw gwarantowanych przecież przez Konstytucję i ustawy. To co jako pierwsze uświadamiano aresztowanym to właśnie, że nie chronią ich żadne prawa i instytucje państwa demokratycznego. Otchłań pogardy jaka rozciągała się nad więźniami bezpieki po przekroczeniu murów okalających więzienia, była niezmierzona. Zachowanie w tych warunkach postawy niezłomnej było szczytem bohaterstwa. Na skutek zaplanowanej i skrupulatnie realizowanej akcji następców bezpieki spod znaku MBP, losy ich ofiar na długo pozostały nieznane. Dopiero dziś, na skutek prowadzonych na Powązkach prac ekshumacyjnych, jest szansa na to aby opinia publiczna a zwłaszcza rodziny dowiedziały się o miejscu pochówku ich ojców i dziadków. Prawna odpłata w dużej mierze zgodna z wieloma standardami praworządności, dotknęła nielicznych funkcjonariuszy krwawego reżimu. Oprócz triumwiratu RRF, już zdecydowanie łagodniejsze kary sądy wymierzyły Duszy, Kędziorze, Kieresowi, Kaskiewiczowi. Po tych nielicznych procesach drugiej połowy lat pięćdziesiątych nad tą ponurą historią na wiele dziesiątek lat zapadła cisza. Proces Humera i jego podwładnych z 1993 roku stał się istotnym i znaczącym symbolem powrotu wymiaru sprawiedliwości do szeregu instytucji państwa prawa, w którym to demokracja i niezawisłość sędziowska stanowią podstawę dla orzekania w sprawach karnych.
Praca, dzięki której po raz pierwszy szersza publiczność może zapoznać się z zapisem całego rozliczeniowego procesu, jest przyczynkiem do wniknięcia w spektakl „dziania się” historii. To co ważne, oddano tutaj głos ofiarom zbrodniczego reżimu, którzy w kilka lat od uwolnienia z kazamat, mieli okazję stanąć twarzą w twarz ze swoimi oprawcami. Czy ten obraz, siedzących na ławie oskarżonych niegdysiejszych panów życia i śmierci, choć w najmniejszym stopniu mógł zaspokoić poczucie sprawiedliwości?
Jan Łabuszewski, Warszawa 2012 r.